Reklama
placeholder
News

Jimek & Goście: Historia Polskiego Hip-Hopu II na Stadionie Śląskim. Co się działo na koncercie?

Jimek & Goście: Historia Polskiego Hip-Hopu II na Stadionie Śląskim. Co się działo na koncercie?

Michał Kujawiński/4fun

Reklama
Reklama
placeholder

W sobotę 16 września w Chorzowie odbył się koncert Jimek & Goście: Historia polskiego hip-hopu 2, który podobnie jak pierwsza edycja imprezy przyciągnął tysięce fanów. Podczas tego występu Jimek pokazał, że jest człowiekiem z muzyki, a kultura hip-hopu zajmuje istotne miejsce w jego sercu. Co się tam działo?

Chorzowski koncert Jimka i gości był wyjątkowy z wielu względów, ale kluczową rzecz należy zaznaczyć już na wstępie. Szczerość przekazu występujących raperów, jak i samego Jimka, sprawiła, że wydarzenie miało znamiona czegoś unikatowego. Koncertowi wyjadacze potrafią rozpoznać, kiedy muzycy rutynowo, choć profesjonalnie, odbębniają kolejne występy, nie angażując się emocjonalnie w to, co robią. Zdarza się to często w przypadku tzw. dinozaurów, którzy już dawno przestali być kreatywni, a skupili się na odgrywaniu wciąż tych samych hitów z przeszłości. 16 września na Stadionie Śląskim działy się rzeczy zgoła odmienne. Każdy z występujących raperów wnosił na scenę zaangażowanie, radość, szacunek i przede wszystkim miłość do medium, jakim jest hip-hop. Liczyła się treść, nie forma, a piękny chaos, który momentami ogarniał scenę, udowadniał, że gdy jest ogień, nie wszystko musi być zapięte na ostatni guzik.

Koncerty w Polsce 2024: jakie gwiazdy wystąpią w naszym kraju? [ARTYKUŁ AKTUALIZOWANY] >>

Jimek & Goście: Historia Polskiego Hip-Hopu II - kto wystąpił w Chorzowie?

Jedną z najważniejszych kwestii, która ekscytowała fanów wybierających się na koncert, był osobliwy kolaż tzw. starej szkoły i młodych artystów, których hip-hop jest już czymś zupełnie innym, niż ten sprzed 30 lat. Jak przekaz Molesty czy Grammatik ma korespondować z tym, o czym śpiewa Leosia lub Igi? Czy pod batutą Jimka te dwie rzeczywistości kulturowe znajdą wspólny język? Okazało się, że tak, a kluczem był sposób przejścia między utworami obydwu pokoleń. Zanim to jednak nastąpiło, dostaliśmy mocne preludium w wykonaniu legend: najpierw Abradab i Joka, czyli Kaliber 44, a potem Fokus oraz Rahim z Paktofoniki. Ekipa śląska przywitała fanów na Śląsku – to oczywisty początek. Poza tym Kaliber 44, jako jeden z pierwszych składów, który wypłyną na szerokie wody mainstreamu, był naturalnym kandydatem do rozpoczęcia takiego wydarzenia. Oba zespoły zagrały mocno i z pazurem, skutecznie rozgrzewając atmosferę przed następnymi wykonami.

Kolejne występy składów takich jak Płomień 81 czy Fenomen mogły okazać się wyzwaniem dla młodszej części widowni. Z drugiej strony fani wychowani na twórczości takich grup poczuli się zapewne jak w domu. Z niezwykłą przyjemnością patrzyło się na wiekowych już panów, którzy na scenie dawali z siebie wszystko. Dużo dobrego dla ich klasycznych utworów zrobiła aranżacja nadająca wszystkiemu nową melodykę, głębię i przestrzeń. Występ przy takim akompaniamencie był dla artystów z pewnością nobilitacją, ale też oddaniem szacunku dla ich twórczości. Młodsi fani zapewne wypatrywali już swoich faworytów i wkrótce miał nastąpić oczekiwany moment przejścia. Wcześniej jednak wszedł Fisz…i zaczął od falstartu.

Young Leosia, Bambi, Young Igi i inni na koncercie Jimek & Goście: Historia Polskiego Hip-Hopu II

Pan Waglewski rozpoczął swój występ od kultowej Czerwonej sukienki, czyli utworu, który jak sam przyznaje, nie wykonywał ponad dwadzieścia lat. Efektem tego było całkowite poplątanie tekstu i przerwanie wykonu, zanim utwór dobiegł do końca. Zupełnie nie wywołało to jednak stresu na scenie - wręcz przeciwnie - Jimek wydawał się rozbawiony tą sytuacją. Fisz natomiast już w następnym utworze zrehabilitował się po stokroć. Przy świetnej trance’owej aranżacji artysta opowiedział nam o swojej miłości do muzyki. Później orkiestra zaintonowała utwór Polepiony, który okazał się momentem przejściowym. Po nim scenę opanowało młodsze pokolenie. Najpierw mikrofon chwycił Otsochodzi, oddając hołd Fiszowi własną wersją Polepionego. Następnie do akcji wkroczyli Young Igi i Young Leosia (wraz z Bambi) – artyści wywołujący skrajne emocje. Młodzi wykonawcy podeszli do sprawy profesjonalnie i z należytą powagą. Nie było tu żadnej przestrzeni na wpadki - mimo krótkiego stażu artystycznego, mają oni przecież większe doświadczenie w koncertowaniu na dużych scenach, niż niektórzy przedstawiciele oldschoolu. Dlatego też ich wykonania nie odbiegały jakością od pozostałych, choć oczywiście repertuar jest kwestią gustu i może budzić kontrowersje.

Jeśli Young Leosia na Stadionie Śląskim wprawiła niektórych w konsternację, to Zdechły Osa mógł wywołać prawdziwe konwulsje. Aranżując Zakochałem się w twojej matce i Patolove Jimek postawił na awangardę, nie uciekając od mocniejszych, rockowych brzmień. Pozwolił Osie na wiele, a ten to skwapliwie wykorzystał, zupełnie nie przejmując się takimi rzeczami jak tonacja czy czysty śpiew. Piosenkarz mógłby skwitować swój występ słowami Marty’ego McFly’a (Powrót do przyszłości), który zaserwował mocnego rocka na balu maturalnym w latach pięćdziesiątych: „Wy jeszcze tego nie rozumiecie, ale Wasze dzieci będą za tym szaleć”. Przed Osą wystąpił natomiast Szczyl, który dla odmiany dał bardzo stonowany wykon, pokazując, że ma naprawdę dobre warunki wokalne i doskonale sprawdza się w nieco bardziej lirycznym repertuarze.

Po „młodych gniewnych” nastąpiła wielka niespodzianka, bo na scenę wkroczył niezapowiedziany na plakatach PRO8L3M. Ten wspaniały skład dał niestety nierówny występ i można to uznać za najsłabszy moment całego koncertu. Doskonałe Flary nie zostały dobrze zaaranżowane na warunki symfoniczne. Ewidentnie czegoś tu zabrakło, a co gorsza Oskar pomylił kolejność zwrotek w utworze. Dużo lepiej wypadła Molly, ale nie da oprzeć się wrażeniu, że z charakterystycznymi podkładami Steeza ten utwór ma większą moc. Na szczęście chwilę później nastąpił najgorętszy moment koncertu, bo na scenę wkroczył O.S.T.R, rozgrzewając publikę do czerwoności. Jeśli Jimek jest człowiekiem z muzyki, to Ostrowski jest wykonany z czystej charyzmy. Co więcej, wydaje się ona rosnąć. O.S.T.R wpadał niezapowiedziany na scenę, podczas występów innych wykonawców, improwizował i bawił się freestylem, nawet wtedy, gdy miał wyłączony mikrofon. Dołączył między innymi do Sistars, które stworzyły z nim świetne trio. Jeśli chodzi o siostry Przybysz, to ich występ był jednym ze wzruszających momentów koncertu. Dobrze było zobaczyć te wielkie artystki znów razem i to podczas tak ważnego dla hip-hopu wydarzenia.

W drugiej połowie koncertu na scenę wróciła stara szkoła – składy, które tworzyły polską scenę rapu, a tym samym wzbogacały naszą rodzimą kulturę. To przecież na ich muzyce ukształtowało się pokolenie dzisiejszych czterdziestolatków. Twórczość takich artystów jak Grammatik czy Molesta Ewenement miała wpływ na sposób, w jaki myślimy, co czujemy i jak odbieramy świat.

Kreowały po prostu naszą wrażliwość, nic więc dziwnego, że Jimek dał im tak dużo czasu na prezentację dorobku artystycznego. Pozwolił na obszerniejsze występy, bo wiedział, że zebrana publika po prostu tego potrzebuje. Był to czas wspomnień, nostalgii i powrotu do emocji sprzed lat, o których być może już zapomnieliśmy. Kluczowe dla całego koncertu okazało się wejście Tedego. Po wykonaniu kilku utworów zaprosił na scenę Wzgórze Ya-Pa 3. To w tym momencie nostalgia uderzyła ze zdwojoną siłą. Wszyscy ci, którzy katowali debiutancką płytę składu w 1995 roku, mogli teraz poczuć, że krąg się zamyka. Wojtas, Borixon i Radoskór (on też był w pewien sposób obecny na tym koncercie) powrócili do naszej świadomości w najpełniejszy i najpiękniejszy sposób, jaki można sobie wyobrazić. Podczas utworu Mam tak samo jak ty wszyscy czuliśmy, że jesteśmy w tym momencie w najważniejszym kulturowo miejscu w Polsce. Tak właśnie działał ten koncert.

Wielki finał, kiedy to na scenie pojawiła się większość występujących wcześniej artystów, był wspaniałym dopełnieniem wszystkiego, co działo się podczas tego trzygodzinnego koncertu. Mistrzem ceremonii został Pezet, a Jimek dołączył do muzyków i razem z nimi wykonał utwór swojego autorstwa pod tytułem Nie muszę wracać. Tak zakończyło się święto polskiego hip-hopu. Pełne radości, wzruszeń, ognia, pięknego chaosu i dobrych wibracji. Było to wydarzenie ważne zarówno dla wielopokoleniowej publiki, jak i samych artystów. Dowód na to, że muzyka łączy i zawsze ma siłę. Maestro Dębski pokazał natomiast, że fuzja gatunków jest możliwa, sztuka nie ma granic i „z poczucia bezpieczeństwa nigdy nie wynika żaden dobry melanż”. Trudno sobie wyobrazić, żeby to święto hip-hopu nigdy się już nie powtórzyło. Powinno się one odbywać cyklicznie, co rok. Po prostu wszyscy tego potrzebujemy.

fot. Michał Kujawiński/4fun.tv

fot. M. Kujawiński/4funfot. M. Kujawiński/4fun

fot. M. Kujawiński/4fun

fot. M. Kujawiński/4fun

fot. M. Kujawiński/4fun

fot. M. Kujawiński/4fun

 

 

Reklama
placeholder
Zobacz też
2022 4FUN sp. z o.o. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Reklama