
fot. Alex Elms/Alter Art

Czwarty dzień tegorocznego Open’era zapowiadał się jako kulminacja festiwalu i dokładnie tym się okazał. Już przy wejściu dało się poczuć wyjątkową atmosferę. O ile wcześniejsze dni nie imponowały liczbą uczestników, to w sobotę pojawiły się prawdziwe tłumy. Kolejki w strefie gastro, ciasno pod scenami i jeden wspólny mianownik: masa koszulek z napisem Linkin Park. Nikt nie miał wątpliwości, kto ściągnął najwięcej ludzi.
Doechii – energia, której nie da się zatrzymać
Jako pierwsza na głównej scenie pojawiła się Doechi i już od początku było jasne, że nie będzie to zwykły koncert. Publiczność pod Main Stage była znacznie liczniejsza niż podczas wcześniejszych występów o tej godzinie. Raperka udowodniła, że jest jedną z najciekawszych postaci nowej fali światowego hip-hopu. Bujające rytmy, charyzma i świetny kontakt z publiką – jej koncert był czystą energią. A że zaczął padać lekki deszcz? Nikomu to nie przeszkadzało.
Po występie Doechii publiczność rozproszyła się po innych scenach. Na Tent Stage rozgrzewał tłum Kuban, a na Alter Stage królował chłód i mrok – Molchat Doma przyciągnął fanów post-punka i synthwave’u. Świetnie wypadła również Wolf Alice – z pazurem i rockowym kopem. Alternatywny hip-hop zapewnił Jpegmafia, z kolei Girl in Red pokazała, że indie rock może być zarówno i liryczny, i zadziorny.
Popowa rozgrzewka przed wielkim finałem
Główna scena popołudniu należała do artystów dobrze znanych widzom 4fun.tv – Camili Cabello i Conana Graya. W ich repertuarze nie zabrakło hitów: „Havana”, „Shameless”, „Heather” czy „Maniac” rozgrzewały tłum złożony z nastolatków, dzieci i ich rodziców. Choć występy były bardzo udane, dało się odczuć, że wszyscy czekają na jedno – powrót Linkin Park.
Linkin Park – nowa energia, stare emocje
Na główną gwiazdę wieczoru trzeba było poczekać aż do 00:15, ale nikt nie narzekał. Mijały minuty, nad tłumem latały balony, a napięcie rosło z każdą chwilą. W końcu zespół wszedł na scenę i mimo obaw, dali prawdziwe show. Emily Armstrong, nowa wokalistka, początkowo nieco spięta, szybko zyskała pewność siebie. Z każdą kolejną piosenką rosła w siłę, a w finale eksplodowała scenicznie. Ogromne brawa publiczności i wsparcie fanów tylko ją napędzały.
Koncert Linkin Park był bezdyskusyjnie największym wydarzeniem tegorocznego Open’era. Pod sceną bawiła się różnorodna publiczność – fani mocnego rocka, miłośnicy hip-hopu, a także ci, którzy wolą bardziej popowe brzmienia. Trudno się dziwić – Linkin Park to fenomen, który od lat łączy muzyczne światy, tworząc utwory nie tylko energetyczne i chwytliwe, ale też takie, które zostają w głowie i sercu na długo.
Było to idealne, mocne zwieńczenie festiwalu. Organizatorzy zaryzykowali, zestawiając ze sobą bardzo różne gatunki i estetyki i choć nie każdemu mogło się to podobać na papierze, w praktyce zagrało to świetnie. Czas pokaże, czy taki kierunek programowania festiwalu będzie kontynuowany, ale jedno jest pewne: Open’er ponownie dostarczył emocji, których próżno szukać gdzie indziej. Jako fani muzyki i dobrej zbawy nie mamy na co narzekać.
